czwartek, 1 grudnia 2011

Czytelnictwo w Polsce problemem?

Czy mamy w Polsce problem z czytelnictwem?


Jak myślicie? Rozejrzyjcie się, proszę, wokół siebie i spróbujcie odpowiedzieć na to pytanie.  Ja się rozglądam i co widzę? Jestem studentem i czasami na nudnym wykładzie widzę, że na sali obecnych jest kilkadziesiąt osób, z których co najmniej kilkanaście ma przed sobą książkę. Ja rozumiem, że wykład to poważna rzecz i nie słuchając lekceważymy w jakimś stopniu wykładowcę, ale z dwojga złego, lepiej żeby to była książka, niż przekazywanie sobie co dopiero zasłyszanych, „świeżutkich” jak bułeczki z Tesco ploteczek. Czy sam rytuał czytania odbywa się z pragnienia poznania słowa czytanego, czy tylko po to by wypełnić czymś czas, już mnie nie interesuje. Ważne, że książka jest czytana.


Teraz taka moja mała prywatna obserwacja. Jakie książki są czytanie i kto czyta. Nie ma co ukrywać, ale prym w czytelnictwie spośród osób z mojego otoczenia wiodą kobiety. Zdecydowanie więcej pań sięga po teksty. Faceci nierzadko zaś wolą pogapić się na wykładowcę, a myślami przenieść się…no, gdzieś tam. Co do wyboru lektury. Wiadomo, różnoraki, wedle własnych zainteresowań. Skoro przeważają kobiety, to przeważa również literatura kobieca. Na topie jest również fantastyka oraz ostatnio modne szwedzkie kryminały. Moim zdaniem szkoda, że tak niewiele osób sięga z własnej, nieprzymuszonej woli po klasyków: Bułhakowa, Dostojewskiego, Grassa czy Miłosza. Przeczytałem gdzieś, że to tzw. literatura ambitna. No ale cóż, książka nie zawsze musi uczyć.


Wracamy do problemu czytelnictwa. Znalazłem dwa badania, pierwsze przeprowadzone w 2009r. i drugie z początku tego roku. Problem opisywała Gazeta Wyborcza w 2009r.  i czytamy w niej:


Według badań Biblioteki Narodowej i TNS OBOP czytelnictwo w Polsce jest najniższe od 1992 r., gdy rozpoczęto systematyczną obserwację.”


Badanie pokazuje, że w 2009r. tylko 38% Polaków sięgnęło przynajmniej po jedną książkę. Oznacza to, że 62% nie przeczytało przez rok nic innego, jak tylko daty ważności na opakowaniach w sklepie. Przesadzam. Sondaż nie uwzględnia przecież prasy. Podany jest też jeden wykres, który pokazuje, że w 2004r. mieliśmy w Polsce 58% czytelników, by w 2006r. ta ilość spadła do 50%.



Sytuacja chyba nie jest jednak tak niepokojąca, bo już następne badanie pokazuje coś zupełnie odwrotnego. Co prawda nadal organizatorzy nie pałają optymizmem, ale jest poprawa. 16 lutego 2011r. Biblioteka Narodowa opublikowała raport o czytelnictwie w 2010r. Wg tego raportu, po książkę nie sięgnęło 56% Polaków, a więc pozostałe 44% zadeklarowało przeczytanie przynajmniej jednej książki w minionym roku. Czyżbyśmy pięli się w górę?


Najpierw trzeba się zastanowić czy takowe sondaże są wiarygodne. Przedstawiciel wydawnictwa Znak powiedział Gazecie Wyborczej, że oni nie odczuwają kryzysu czytelniczego, a wręcz przeciwnie, zanotowali wzrosty sprzedaży.


Spraw jest zatem relatywna.


Po jakie książki sięgamy? Ano potwierdzają się moje obserwacje ze studiów. Zwycięża bestseller, powieść romantyczno-obyczajowa czy sensacyjno-kryminalna. Na wystawach sklepowych raczej nie znajdziemy powieści noblistów. One nie będą się dobrze sprzedawać.


Przechodząc do następnego zagadnienia.


Ja ze swojej strony chciałbym wylać żal i wyrazić ogromne ubolewanie nad cenami książek w Polsce. One raczej nie przyczyniają się do zwiększenia czytelnictwa w naszej ojczyźnie. Żeby zakupić sobie książkę w popularnym Empiku, nie rzadko wydamy 20-40zł. Nie wspominam już o książkach historycznych i ich cenach, na których widok robi mi się ciemno przed oczami.


Są oczywiście jeszcze antykwariaty i inne miejsca, gdzie możemy kupić książkę dużo taniej niż w Empiku. Nigdy jednak nie zapomnę chwili, kiedy będąc na Wyspach, a dokładniej w Szkocji poszedłem do British Heart Foundation. Jest to miejsce, do którego ludzie oddają niepotrzebne im rzeczy, ktoś to  później kupuje, a pieniądze są przekazywane fundacji. Jeżeli kupujemy książkę, to dobrze byłoby ją później zwrócić, by ktoś inny mógł ją jeszcze raz zakupić. Tak na marginesie, bardzo mi się ten pomysł podoba. Ja zakupiłem tam książkę, co prawda używaną, ale wyglądającą jak nowa, za 2£ (słownie: 2 paundsy), co w przeliczeniu daje nam ok. 10zł. Niby u nas możemy również zakupić książkę w takiej cenie, ale zwróćmy uwagę na moc nabywcza Brytyjczyka i Polaka. Najniższa stawka za godz. w Szkocji wynosi coś ok. 7£. U nas 10zł to trochę poniżej średniej, którą określam na ok. 12-14zł. Wniosek jest prosty, my za godz. pracy mamy jedną książkę, Szkoci mogą ich kupić co najmniej 3.


Będąc ciągle w tym zagadnieniu, podaję namiary na artykuł, którego autor wyliczył i porównał ceny książek w UK, USA I Japonii. Zapraszam do lektury:


http://czytomaniak.wordpress.com/2010/08/07/ceny-ksiazek-w-roznych-panstwach/


Na sam koniec pozwoliłem sobie zostawić akcję „Nie karm książkowego potwora”. Domyślacie się o kogo chodzi? Przeczytajcie koniecznie, a ja mam nadzieję, że to nie ostatnie akcja, i że przyniesie ona jakieś pozytywne skutki.


Więcej o akcji w artykule w GW:


http://wyborcza.pl/1,75248,10720880,Przeciw_Empikowi_buntuja_sie_takze_konsumenci.html


Niżej podaje linki do artykułów i badań, do których odnosiłem się w tekście.


http://www.bn.org.pl/aktualnosci/230-z-czytelnictwem-nadal-zle---raport-z-badan-biblioteki-narodowej.html


http://wyborcza.pl/1,75475,6410206,Polacy_coraz_bardziej_nieoczytani.html

1 komentarz:

  1. [...] Temat cen książek w Polsce poruszałem już wcześniej (na pewno nie po raz ostatni), warto uzupełnić wiedzę, chociaż o akcję GW „Nie karm [...]

    OdpowiedzUsuń