niedziela, 30 października 2011

Imperium - Ryszard Kapuściński - Audiobook

Z „Imperium” zapoznałem się w formie audiobooka. Nie jest to forma, którą generalnie akceptuję, ale powoli się do niej przekonuję. Jestem przyzwyczajony do słowa pisanego, do dotyku książki, pojedynczych kartek i zapachu jej całej. Nie wszystkie książki wywołują takie emocje. Im książka starsza, tym zasługuje na mój większy szacunek. Powracając jednak do wersji słuchanych. Zdarzają się sytuacje, gdzie niemożliwe jest posiedzenie ze słowem czytanym. Bo czasami ani nie ma na to miejsca, ani nie byłoby nam wygodnie, albo jesteśmy zbyt zmęczeni. Doskonałymi przykładami są podróże rannymi tramwajami lub naszymi ‘ukochanymi’ kolejami państwowymi. Jednak (i na szczęście) częściej zdarzają mi się podróże przepełnionymi tramwajami. Nie chcę marnować cennych 25 min. na bezmyślne patrzenie na przesuwający się za oknem krajobraz, który już zdążyłem poznać na pamięć. Jedyne co się tam zmienia, to kolejność samochodów w korku.


Swoją przygodę z audiobookami rozpocząłem już jakiś czas temu. Moją pierwszą książką w wersji audio była chyba „I boję się snów” Wandy Półtawskiej opowiadająca o okropnościach jakie spotykały kobiety w obozie Ravensbrück. Wspomnienia były tak żywe, że słuchane wieczorem, skutecznie powstrzymywały mnie od zaśnięcia.


Drugim audiobookiem byli „Handlarze czasem” Tomasza Jachimka. Ciekawiła mnie ta pozycja. Chciałem się dowiedzieć co autor może nam zaproponować, bo znając go ze sceny kabaretowej, wiemy że niemało. Książka jest totalnym szaleństwem, a ubawiłem się przy niej jak nigdy. Doskonale i inteligentnie skonstruowana. Obiecałem sobie, że kiedyś zakupię ją w wydaniu papierowym, tylko po to by mieć ją na półce i co raz do niej zaglądać. Obie pozycje serdecznie polecam.


Jeżeli chodzi o Ryszarda Kapuścińskiego. Król reportażu - potwierdzam. Do niedawna nie mogłem się jednak pochwalić znajomością żadnego z jego dzieł. Aż do dziś, kiedy to ukończyłem odsłuchiwanie „Imperium”. Kapuściński bardzo barwnie i z pasją opisuje swoje przygody w Imperium, byłym ZSRR. Relacjonuje w sposób mistrzowski, podając swój, inny punkt widzenia. Nikogo nie ocenia, to na własne ryzyko może wykonać czytelnik. Jeżeli chodzi o reportaże, to są one dla mnie szczególnie interesujące, gdyż dzień moich narodzin nastąpił już po rozpadzie Związku Radzieckiego, więc niektóre sytuacje są dla mnie całkowicie abstrakcyjne.


W poprzednim poście, opisując „Skrwawione ziemie”, obiecałem, że nawiąże do jednej sprawy przy okazji pisania następnego. Chodzi o to, że w jednym czasie czytałem tę książkę i słuchałem Kapuścińskiego. Oczywiście, że nie jednocześnie, ale zdarzało się, że w przerwach pomiędzy czytaniem, zakładałem słuchawki na uszy i wybierałem się w podróż, podczas której przewodniczył mi król reportażu. Było to coś niezwykłego. Niekoniecznie doświadczałem przyjemnych wrażeń. Oczami wyobraźni widziałem zbrodnie opisywane przez Snydera, by później o innych zbrodniach w tym samym państwie, lecz w innym okresie opowiedział mi Kapuściński. Reportażysta pokazał mi, że pomimo upływu lat, niewiele zmieniło się w Imperium. Nie ma może co prawda takich ogromnych zbrodni przeciwko ludzkości, jakie dokonywały się podczas wojny, ale nie oznacza to, że nie ma ich w ogóle.


W „Imperium” znajdziemy również pozytywne obrazy. Są to oblicza ludzi, dla których władza się nie liczy. Pomimo niedogodności czy biedy, potrafią się dzielić z obcymi tym co mają. Nie żądają za to zapłaty, potrafią zrobić coś zupełnie bezinteresownie. To jest piękne i pozostaje w pamięci. Bo jeden człowiek nie powinien być nigdy wrogiem drugiego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz