sobota, 29 października 2011

Skrwawione ziemie - Timothy Snyder

Piszę prawie bezpośrednio, z lekkim poślizgiem czasowym, po ukończeniu dzieła Timothy’ego Snydera pt. „Skrwawione ziemie”. Nie boję się powiedzieć ‘dzieła’, bo ta książka jest nim w rzeczywistości. Nie mam wykształcenia humanistycznego, by wypowiadać się na temat walorów językowych, konstrukcji zdań itp. Nie mam również wykształcenia historycznego, by móc oceniać tę książkę po względem zgodności z faktami. Chociaż co do tej drugiej rzeczy nie mam wątpliwości.


Przyznam się szczerze, że jest to moja pierwsza przeczytana tak obszerna pozycja historyczna. Jest to książka o większym, niż powszechnie spotykany, formacie, w twardej okładce, a do tego 500-stronicowa. Podchodziłem do niej z rezerwą. Bo co gdyby zanudziła mnie milionem liczb, albo zdaniami prosto z wojskowym raportów? Nie chciałbym rozstawać się z nią po kilkunastu stronicach, źle się wówczas czuję. Na szczęście nic takiego się nie stało. Timothy Snyder przedstawia historię w taki sposób, że czuję się jak zaczarowany już po kilkunastu zdaniach! Nie ucieka on od liczb, pojawia się ich wiele i w różnych zestawieniach, ale nie odczuwa się zmęczenia nimi. Oczywiście najpierw należałoby napomknąć, że zaciekawi ona każdego pasjonata historii, ale wiadomo nie od dziś, że książki pisane są z myślą o konkretnych czytelnikach. Wszystkim dogodzić się nie da.


Czym są „Skrwawione ziemie”? Autor określa tym terminem obszary w granicach przedwojennej Polski oraz sięgające frontu niemieckiego z inwazji na ZSRR. Podczas dwudziestu lat, poczynając od lat 1930, aż do śmierci Stalina, zginęło na tych ziemiach ok.14 mln ludzi. Snyder zaczyna snuć swoją historię od kolektywizacji, strasznego głodu na Ukrainie, który pochłonął ponad 3,5 mln osób, przemian w Niemczech, które również nie obyły się bez ofiar, poprzez walki zbrojne na tych terenach, obozy zagłady, getta, gułagi, kołchozy, masowe egzekucje, aż do kolejnych czystek i przesiedleń powojennych. Znając jednak dalsze losy narodów zamieszkujących skrwawione ziemie, doskonale zdajemy sobie sprawę, że prywatne tragedie i śmierci pojedynczych ludzi nie skończyły się wraz ze śmiercią dyktatorów.


Ta książka jest napisana w taki sposób, że ciągle chce się, by Snyder dalej odkrywał przed nami kolejne krwawe karty historii. Podczas lektury zastanawiałem się jednak komu zawdzięczać prostość tej lektury. Autor jest profesorem na Uniwersytecie Yale w Stanach Zjednoczonych, więc oryginalnym językiem jest angielski. Książka musi być więc już wciągająca po angielsku, ale uważam, że na pochwałę zasługuje również tłumacz, bo wykonał naprawdę świetną robotę.


Ogólne wrażenia z książki mam mieszane. Chcę powiedzieć, że książkę czytało mi się fantastycznie, ale czy wypada mi mówić tak o książce, która opisuje tak wstrząsające wydarzenia? Moje odczucia spotęgowała jeszcze jedna rzecz, ale napiszę o niej dopiero na następnym poście.


Na sam koniec dodam, że na pewno nie zakończę na tej książce. Autor przekonał mnie do siebie, wiem, że ma w swoim dorobku jeszcze kilka wspaniałych książek ("Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę" została uznana najlepszą obcojęzyczną książką o historii Polski ostatnich pięciu lat w konkursie Pro historia Polonorum), które chciałbym zgłębić. A wszystkim pasjonatom lub po prostu osobom zainteresowanym dziejami nie tak dawnymi, serdecznie polecam zapoznanie się z tą pozycją. Dzieło o wstrząsających wydarzeniach, które niekiedy pozostają w pamięci w taki sposób, jak gdybyśmy byli ich naocznymi świadkami.


Widocznie nie jestem słowną osobą, bo miałem już kończyć, a chciałbym jeszcze coś dodać. Będąc już bliski ukończenia lektury, odbyłem rozmowę przez Skype ze 'znajomym' z Rosji, a dokładnie z Kaliningradu. Sprowokowałem rozmowę na temat tej książki. Na wieść o tym, że czytam o zbrodniach popełnionych podczas II wojny światowej, mój rozmówca zapytał o narodowość autora. Odpowiedziałem, że jest to Amerykanin, co on skwitował stwierdzeniem, że podchodziłby bardzo sceptycznie do tej książki, a nawet by mu nie wierzył. Ja podążyłem tym tematem i zapytałem o stosunek dzisiejszych Rosjan do Stalina. Odpowiedział mi, że jedni uważają, że Stalin był dobry, drudzy, że zły. On sam jednak swojego stanowiska określić nie chciał. Nie będę komentował tej rozmowy, wnioski pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy. Mam jednak nadzieję, że moja rozmowa z innym Rosjaninem przebiegłaby inaczej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz